Od niechcenia.

Od niechcenia.

Bo nie chce mi się absolutnie nic, nawet pisać, o robótkowaniu nie wspominając. Mam nadzieję, że to tylko przesilenie, czyli bonus od wytęsknionej wiosny.  Na dodatek ktoś mi ukradł godzinę snu i na samą myśl o jutrzejszej  pobudce czuję się jeszcze bardziej zmęczona.
Za to niedziela była dziś przepiękna. Nagrzane słońcem powietrze, budząca się przyroda i niezawodny towarzysz pies obudziły mnie z marazmu i wyciągnęły na spacer. Przy okazji zmobilizowałam się wreszcie do zrobienia zdjęć pewnej chusty, dzierganej powolutku gdzieś w międzyczasie z niecałych dwóch motków włóczki  Himalaya Mercan Batik pozostałej z tego komina>>.
Włóczka fakturą przypomina mi bawełnę, chociaż to zwykły akryl. Prościutki wzór>> i szydełko nr 5, żeby splot był luźny i sprawiał wrażenie powiązanego od niechcenia. Taka zwykła zamotka pod szyję mi z tego dziergania wyszła, w sam raz na ciepłe wiosenne dni. Planowałam wykończyć ją klasycznymi frędzlami, ale włóczka ma dość słaby skręt i miałam obawy, że będzie się brzydko rozdzielać na końcach. Samo zakończenie średnio mi się podoba, ale może się przyzwyczaję, albo wymyślę coś innego  jak tylko  odzyskam chęci do życia;-)


Zdjęć sporo, bo spacer był długi...












 i jeszcze ta wiosna, która pcha się w kadr nieustannie;-)



Edit: Odkryłam wczoraj szydełkową zabawę w Art Piaskownicy>> więc z małym opóźnieniem, dorzucam swoje chuściane rękoczyny




Pozdrawiam:-)

Witaj wiosno...

Witaj wiosno...

Rękodzielniczo robię sobie jaja, bo mimo, iż z frywolitką przyjaźnię się już dobre trzy lata, to jajek odzianych w koronki nie mam. Kiedyś jedno popełniłam, ale chyba mi się nie podobało, bo nawet nie wiem, gdzie je schowałam. W tym roku zaplanowałam sobie usupłać kilka jajeczek. Co mi z tych planów wyjdzie to nie wiem,  dni mi zdecydowanie za szybko uciekają, poza tym ciągle nie mogę się zdecydować, czy biała klasyka jak lubię, czy wiosenne kolorki jak na Wielkanoc przystało. Tak sobie testuję różne warianty, a czas ucieka;-)


Z racji wolnego niedzielnego przedpołudnia, miałam ambitny plan. Zamierzałam nareszcie nadgonić sprawy jajkowe;-).  Tylko plany, jak już zapewne wiecie, to nie jest moja specjalność.
Po bardzo wietrznej i deszczowej sobocie,  zupełnie niespodziewanie za oknem znów zrobiło się wiosennie więc korzystając z kuszącego zaproszenia  Marysi>>, w przemiłym  towarzystwie jej oraz jej osobistego fotografa:-),  wybrałam się do bardzo wiosennego jaru, (w zasadzie, to śmiało można powiedzieć wiosennego raju).
To miejsce, gdzie w Wielkopolsce wiosna budzi się jako pierwsza rozkwitając całymi połaciami białych śnieżyc (nie mylić z przebiśniegami;-)). Śnieżyca będąca pod częściową ochroną naturalnie występuje tylko w Sudetach i Karpatach, na nizinach jest więc prawdziwym unikatem. Odwiedzam ją systematycznie od trzech lat, wcześniej jakoś nigdy nie miałam na to czasu, a przynajmniej tak mi się wydawało. O swojej pierwszej wyprawie i zauroczeniu tym miejscem pisałam już tutaj>>. Tamta wycieczka, to było niezłe szaleństwo, oględnie mówiąc nie byłam wtedy w najlepszej formie;-), na dodatek pojechałam zupełnie sama. Chyba na zawsze zapamiętam, jak bardzo w tym przysypanym białymi kwiatkami lesie zachciało mi się życia i kolejnych wiosen. Dziś też czuję w nogach leśne kilometry, ale udało mi się dobrze przewietrzyć głowę, więc jeżeli Was też dopadło wiosenne przesilenie, a nie macie na podorędziu jakiegoś prozacu, to zapraszam na wirtualną wycieczkę do  Śnieżycowego Jaru:-)














 Witaj Wiosno!
Kur zapiał ;-)

Kur zapiał ;-)

Zanim przejdę do tematu posta, chciałabym tylko poprosić wszystkie dobre dusze
o wsparcie dla Anuk>>.
Blog>>, który Ania prowadzi,  stawiał mnie do pionu niejeden raz
i pomógł przetrwać naprawdę trudne dni.
Kiedyś już o tym pisałam>>, więc nie będę się powtarzać.
Powiem tylko coś, co może brzmi jak wytarty slogan,
ale każdy grosz, to dla Ani nadzieja na życie.

***

Kiepski mam ostatnio czas, gdzieś mi uleciał cały wiosenny optymizm. Kolekcjonuję rozmaite złe wieści i chodzę wkurzona na cały świat. Należę do ludzi, którzy rzadko załamują ręce i płaczą w poduchę, wolę działanie od rozpaczania nad złym losem więc kiedy dzieją się rzeczy, na które zupełnie nie mam wpływu, a które niestety mają duży wpływ na życie moje lub moich bliskich, to chodzę nabuzowana jak wstrząśnięte pepsi. Wczoraj sięgnęło się nawet psu, to był czytelny sygnał, że mój stan  przybrał poziom niebezpieczny dla otoczenia i lepiej dla wszystkich, żebym się gdzieś okopała;-). Najchętniej uciekłabym do ogrodu wyładować złość przyjaźniąc się z jakimiś grabiami, tylko to trochę za wcześnie  na prace gruntowne, a poza tym temperatura i wiatr nie bardzo zachęcają do prac polowych. Okopałam się więc w papierkach. Marcowe tematy kartkowe wymyślone przez Danusię>> w Anulkowej zabawie kartkowej>>, to było wezwanie prawie równoznaczne ze skopaniem kawałka ogródka :-) Jak dla mnie dwie wytyczne na jedną kartkę, to już jest tłok, a ja w tłumie czuję się niepewnie.
Najpierw zabrałam się za bukiet i wstążkę, bo miałam gotowy pomysł i wysupłane frywolitkowe kwiatuszki, tylko jakoś mi się to nie składało tak jak bym chciała więc skończyło się na papierkach i podrasowanej lekko grafice (źródło>>). Efekt końcowy nawet mi się spodobał...



Dalej już tak łatwo nie było, jajko i paski wyszło mi tak jakoś cukierkowo, i chyba za dużo tu tego wszystkiego jak dla mnie...


Na koniec został kogut z czerwonym, i tutaj - kur zapiał:-) - jakoś zupełnie nie miałam pomysłu. Z pomocą oczywiście przyszedł Pinterest, gdzie między kogucimi grafikami trafił mi się folk. Grafika ma w sumie bardzo pasujący do tematyki wielkanocnej tytuł "Koguty łowickie i drzewo życia" (źródło>>), ma też czerwone elementy...



Nie jest tajemnicą, że lubuję się w folkowych wzorach więc takie ujęcie koguciego tematu trafiło na podatny grunt i tak się rozkręciłam, że powstały jeszcze dwie folkowe kartki. I te mi się nawet podobają bardziej. Druga "kurakowa" kartka z użyciem tej samej grafiki...



A trzecia już z inną folkową grafiką kogutowo - czerwoną...



Całe szczęście, że północ mnie przy tych kartkach zastała, bo tych kuraków, to ja mogłabym naprodukować z przyjemnością dużo więcej. W folkowych wzorach kogutów całe bogactwo;-) Zaśnieżone drzewko już sobie odpuściłam, ale jak na jeden wieczór, pięć kartek, to całkiem nieźle przy moich  umiejętnościach;-)


 Na koniec oczywiście banerek zabawy, z propozycjami Danusi, czyli marcowej projektantki.


Trochę mi to klejenie kartek pomogło rozładować emocje i jakoś tak spokojniej minął mi dzisiejszy dzień. Chyba powinnam taką art-terapię uprawiać na co dzień, zamiast użerać się z ludzką zawiścią i "systemem". Dość narzekania, lecę nakarmić żabola, bo jeszcze trochę prozy życia dziś przede mną,
a jutro znowu zapowiada się  "piękny"  dzień;-)

Pozdrawiam serdecznie:-)

Zasupłałam się.

Zasupłałam się.

Chyba wiosna sprawiła, że zespół niespokojnych rąk przeniósł się z szydełka na frywolitkę. Mam zajęte wszystkie czółenka, mnóstwo pomysłów i chęci na supłanie.
 

Niestety wraz z  wydłużeniem dnia czasu jakoś nie przybywa, a szkoda. Szanowna pani wiosna pcha się drzwiami i oknami (do mycia ;-)) a ja mam jeszcze trochę śniegu do pokazania. Trzymam się dzielnie swojego noworocznego postanowienia i co miesiąc supłam lub dziergam kilka śnieżynek. Ostatni urobek w towarzystwie frywolnego aniołka wypuściłam w świat, poleciał do Beatki>> jako mała rekompensata za serwetkę>>
Jest już na miejscu, więc pokazuję go szybciutko żeby nie przestraszyć wiosny;-)

 Moja ulubiona snieżynka:-)


 

Ten szczuplejszy aniołek powstał przez pomyłkę, bo według wzoru>> spódnica powinna być bardziej pufiasta. Pierwsza śnieżynka powstała według tego wzoru>> ale przyznam, że kiepsko mi się układała bez naciągania, natomiast dwójeczkę >> supłałam  już kilka razy i bardzo lubię ten wzór. Trzecia śnieżynka, to moja ulubiona i też wielokrotnie supłana, niestety nie mogę odnaleźć źródła wzoru bo zapisałam go sobie dawno temu na dysku i nie pamiętam skąd pochodzi. 
Tradycyjnie wrzucam snieżynki do zabawy u Reni>>

A mi tak spieszno do zieleni i słońca, że mimo raczej chłodnego dnia, sobota była ogrodowa. Nareszcie mogę powiedzieć, że czuję wiosnę w kościach;-). Pierwsze porządki w ogrodzie to szkoła cierpliwości i delikatności. Trzeba uważać gdzie się stąpa i być niesłychanie uważnym, żeby nie uszkodzić tych malutkich zwiastunów nadchodzącej zieleni.








Wszędobylskie "czubeczki"  i zamszowe pączki magnolii obiecują wiosnę, 
zdecydowanie mam dość śniegu, przynajmniej na jakiś czas:-)

Pozdrawiam serdecznie:-)


Copyright © 2014 Papierolki , Blogger