Kotki na wierzbie;-)
Mimo, że to dopiero połowa lutego powiało dziś wiosną najprawdziwszą a ja pół dnia spędziłam na dworze, najpierw robiąc pierwsze, nieśmiałe porządki w ogrodzie a potem łapiąc wyjątkowo ciepłe, słoneczne promienie na długim, leśnym spacerze. Zielone czubeczki cebulowych piękności coraz śmielej wyglądają z ziemi, pączki na gałęziach bzów nabrzmiewają zielenią, a na wielkiej, sąsiedzkiej wierzbie coraz śmielej wygląda z zimowego ukrycia całe mnóstwo, puchatych kotków.
Przez znaczną część mojego życia koty i kotki były mi raczej zupełnie obojętne. Co prawda kocia gracja, zwinność i tajemniczość spojrzenia budziły mój podziw, ale... z daleka. Żyłam w przekonaniu, że wolę zdecydowanie psie oddanie i posłuszeństwo od kociej niezależności, chociaż charakterologicznie to chyba bliżej mi do kota;-)
Przez znaczną część mojego życia koty i kotki były mi raczej zupełnie obojętne. Co prawda kocia gracja, zwinność i tajemniczość spojrzenia budziły mój podziw, ale... z daleka. Żyłam w przekonaniu, że wolę zdecydowanie psie oddanie i posłuszeństwo od kociej niezależności, chociaż charakterologicznie to chyba bliżej mi do kota;-)
Zupełnie przypadkowo, pewien mały kociak sprawił, że pewnego dnia kocie sprawy stały się częścią naszego rodzinnego życia. Dziś na stałe w domowej zagrodzie pomieszkują i pies, i kot, a w porywach nawet trzy koty (jeden nasz i dwa studenckie;-)) i wszyscy całkiem nieźle się ze sobą dogadują. Ta kocio - psia ferajna wnosi do codzienności niesamowitą dawkę, ciepłej pozytywnej energii i w zasadzie, to trudno mi już sobie bez niej wyobrazić nasz dom.
Z tymi kotami w moim życiu było chyba trochę tak, jak z haftem krzyżykowym, bo i ten podziwiałam zawsze bardzo..., ale "z daleka". Nigdy, przenigdy, nie miałam w planach nawet spróbować tej techniki, a o mojej wielkiej igłowej antypatii wiedzą wszyscy, którzy tutaj częściej zaglądają. Niestety, (albo i "stety";-)) bliskie obcowanie z twórczo zakręconym towarzystwem sprawiło, że mimo oślego uporu i kociej niezależności dałam się namówić na spróbowanie. Kilka małych, nieśmiałych prób już wcześniej pokazałam. Dzisiaj przedstawiam kolejną, już troszkę większą, wykrzyżykowaną z okazji jutrzejszego kociego święta i minionych Walentynek, coś specjalnie dla zakochanych..., w kotach oczywiście;-)
Z tymi kotami w moim życiu było chyba trochę tak, jak z haftem krzyżykowym, bo i ten podziwiałam zawsze bardzo..., ale "z daleka". Nigdy, przenigdy, nie miałam w planach nawet spróbować tej techniki, a o mojej wielkiej igłowej antypatii wiedzą wszyscy, którzy tutaj częściej zaglądają. Niestety, (albo i "stety";-)) bliskie obcowanie z twórczo zakręconym towarzystwem sprawiło, że mimo oślego uporu i kociej niezależności dałam się namówić na spróbowanie. Kilka małych, nieśmiałych prób już wcześniej pokazałam. Dzisiaj przedstawiam kolejną, już troszkę większą, wykrzyżykowaną z okazji jutrzejszego kociego święta i minionych Walentynek, coś specjalnie dla zakochanych..., w kotach oczywiście;-)
Wprawne hafciarskie oko zauważy, że jeszcze sporo tych krzyżyków muszę postawić zanim do elitarnego grona pięknie malujących igiełką dołączę, ale co tam, pierwsze koty za płoty. Na czymś trzeba przecież testować, ja testowałam na kotach wierząc, że te z obrazka równie cierpliwe dla smarkaczy jak nasz Zgredzio, którego w zasadzie nic nie rusza, może poza miską whiskasa;-).
Swoje kocio - hafciarskie próby posyłam nieśmiało na zabawę w Koci Raj na blogu Diy zrób to sam>>
na kolejną odsłonę zabawy u Reni>> .
oraz na hafciarskie wyzwanie u Uli>>,
którego sponsorem jest
Przyznam szczerze, przecząc swoim wszystkim wcześniejszym antyhafciarskim zapewnieniom, że wzięło mnie to krzyżykowanie. Może to tylko chwilowe zauroczenie nowym, a może szykuje się kolejna rękodzielnicza miłość? Nie wiem, ale kolejny hafcik leży obok mnie i woła niecierpliwie: Kończ już tą pisaninę!
Więc kończę posłusznie, pozdrawiając ciepło i prawie wiosennie;-)