Rumpuć...
albo z niemieckiego eintopf . Był dziś u mnie na obiad. Ilekroć gotuję tą pełną smaków letniego ogrodu, gęstą zupę jarzynową wracam myślami daleko wstecz. Niedościgniony rumpuć gotowała moja ciocia-babcia. Mieszkała w starej kamienicy na poznańskim Sołaczu w niewielkim mieszkanku pełnym doniczkowych kwiatów, malowanych obrazów przodków i wiekowych, dębowych mebli, wśród których prym wiodła ogromna, skrzypiąca szafa. Jako dziecko, właśnie u niej spędzałam najcudowniejsze wakacje. Co roku z radością wyjeżdżałam z małego miasteczka do wielkiego miasta Poznania;-) po to, by z zaciekawieniem wieczorami słuchać przedwojennych wspomnień, a za dnia, zdzierać kolana biegając z okolicznymi dzieciakami po kamienicznych podwórkach i fikając koziołki na przyśmietnikowych trzepakach. Tych pełnych beztroskich przygód wspomnień, zapachów i smaków, płynących z obowiązkowych, wakacyjnych wyjazdów do cioci Ani, nie zapomnę nigdy.
Mimo usilnych starań, wielu lat prób i poszukiwań, nigdy nie udało mi się do końca odtworzyć smaku ciocinego rumpuciu, podobnie jak naleśników z grubymi plastrami jabłek, kompotu z rabarbaru czy szynki wystanej mozolnie u "rzeźnika" z pobliskiego Rynku Jeżyckiego.
Może po prostu nie umiem gotować;-), a może życie, już nie tak beztroskie, zmienia odczuwanie smaków?
No dobra, dość tych sentymentów:-). Mój rumpuć został przez domowników pochłonięty równie szybko jak ciociny a ja z przyjemnością zasiadłam popołudniem do wykończenia i pomalowania koszyka. Od jakiegoś czasu papierowe splotki chodziły za mną uparcie więc na zakończenie wakacji postanowiłam sobie przypomnieć jak się plecie. Trochę się w tym wyplataniu rozpędziłam i w ten sposób powstał koszyk, a właściwie całkiem spory kosz, równie kolorowy, jak letni rumpuć:-)
Miał być na psie i kocie zabawki tułające się po domu, ale w sumie to oprócz zabawek spokojnie pomieści dwa koty i psa, gdyby była taka potrzeba.
Kosz posyłam na zabawę na blogu DIY -Zrób to sam>> ,
gdzie w sierpniu króluje mój ulubiony papier.
A tak sobie powstawał w niezmiennie ciepłe, letnie popołudnia w ogrodzie...
Kosz posyłam na zabawę na blogu DIY -Zrób to sam>> ,
gdzie w sierpniu króluje mój ulubiony papier.
A tak sobie powstawał w niezmiennie ciepłe, letnie popołudnia w ogrodzie...
Upał i susza sprawiły, że mój ogród coraz bardziej przypomina iż wakacje się kończą a jesień już czeka za progiem...
A w poznańskiej kamienicy u cioci - babci, zaraz przy trzepaku były kamienne schodki...
Prowadziły do ogrodu. Po prawej stronie niewielkie zadbane działeczki mieli mieszkańcy a cała lewa strona należała do "hrabiny" spod trójki. Czasy ogrodniczej służby minęły bezpowrotnie więc za dziurawą siatką dla nas, dzieciaków, otwierał się prawdziwie dziki, zaczarowany ogród. Pełen plątaniny roślin rozmaitych, dojrzałych na słońcu owoców i ślimaków wielkich jak pięść (o kleszczach jakoś nikt wtedy nie słyszał)
Nigdy później w życiu nie jadłam tak słodkich jabłek i nie widziałam takich wielkich ślimaków, ale może to tylko dziecięca wyobraźnia...
Pozdrawiam i przypominam o moich urodzinkach>>
Super kosz i cudne fotki z ogrodu. Żałuję, że zabrakło zdjęcia zupy, bo wcześniej o niej nie słyszałam. Pozdrawiam milutko!:)
OdpowiedzUsuńTaka zupa u nas to się nazywa "ańtop" i najlepszą robiła moja babcia, ale wtedy to ja zieleniny nie jadłam, jak dziecko nie lubiłam takich wynalazków :-) A moja babcia mieszkała w samym sercu górnego Śląska w Świętochłowicach w tradycyjnym "familoku" bez kibelka i łazienki . Ale i tak lubiłam u niej spędzać wakacje , choć do dziś nie wiem co mnie tam tak pociągało :-)
OdpowiedzUsuńKosz wyszedł obłędnie, te Twoje obłe kształty zawsze podziwiam bo nadal nie wiem jak można coś takiego wypleśc bez bazy. Tak to tylko Ty potrafisz i jak widać niczego nie zapomniałaś :-)
Pozdrawiam i życzę udanej niedzieli
Boszzz...rumpuć, pięknie brzmi choć pierwsze słyszę o takie zupie. Twój rajski zakątek pewnie jest równie ciekawy jak ten za dziurawą siatką, odwiedzany w dzieciństwie. A co do smaków...to wiele razy próbowałam odtworzyć te z dzieciństwa...i nie jest to takie proste, ale też produkty już nie te...otoczenie nie to...dziecięca beztroska gdzieś zgubiła się w naszej dorosłości. Dobrze, że piękne wspomnienia zostały, przywołujmy je jak najczęściej i smakujmy te piękne czasy beztroski. Ach, rozmarzyłam się...a kosz śliczny, tak pięknie i kształtnie wypleciony...i bajecznie kolorowy jak Twój ogród. pozdrawiam Oleńko...AS
OdpowiedzUsuńAintopf -zupa mojej Babci i też nie do odtworzenia. Myślę Olu że to jednak nasza interpretacja jest inna. Inny smak warzyw i mięsa, też robi swoje- wtedy nawóz naturalny, teraz wszędobylska chemia, no i ten beztroski dziecinny czas też zmienia smaki.
OdpowiedzUsuńKoszyki Twoją umiejętność wyplatania podziwiam od zawsze i myślę, że nie masz sobie równych:)
buziaki
Pierwszy raz słyszę nazwę rampuć, ale cóż człowiek uczy się całe życie. Smaki dzieciństwa są rzeczywiście nie do odtworzenia, ale to może lepiej, bo nie spowszednieją :-) A kosz jest cudny, naturalnie gazetowy, nieodbierany, piękny. Taki to tylko Ola potrafi zrobić :-) cudo :-) Pozdrawiam serdecznie :-)
OdpowiedzUsuńSpory ten "rumpuć" i ma śliczny kształt, prawdziwy majstersztyk. Zupkę jarzynową uwielbiam i często gotuję ale o takiej nazwie nie słyszałam. Często smaki pamiętane z dzieciństwa są niepowtarzalne, mają zabarwienie emocjonalne. Masz piękne wspomnienia Oleńko :)
OdpowiedzUsuńCieplutko pozdrawiam.
Też mam takie smaki zapamiętane u babci. Wspomnienia i czar dzieciństwa. Kosz na prawdę pracochłonny.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
No wspomnień moc Olu! Ja nie miałam takich cioć-babć a do babci do Poznania nie lubiłam jeździć bo nic nie mogliśmy tam robic ani skakać ani sie wygłupiać ... Najlepiej gdybyśmy siedzieli na czterech literach wiec tylko raz tam bylismy na wakacje i nigdy wiecej sie nie zgodziliśmy na taka męczarnie.... Zupy takiej u nas nie ma chociaz niemiecka kojarzę z racji bliskości z granica :) a kosz Olu rewelacja!!! No zakochałam sie :) sciskam ciepło !!!
OdpowiedzUsuńFantastyczny, pełen smaków i barw sierpniowy post!
OdpowiedzUsuńOj, też mam swoją wspomnieniową zupę nad zupy, jadam ją tylko w marzeniach. Wakacyjna jarzynowa sprzed trzydziestu lat. Jedzona u koleżanki w antrakcie całodziennej zabawy. Może to właśnie był rumpuć, była pyszna, absolutnie obstawiam rumpucia!
Cudny kosz, super kolory dobrałaś do wyplecenia kosza.
Ale czy coś nowego powiedziałam?
No i nauczyłam się nowego słowa - "rumpuć" :D brzmi odlotowo, nigdy wcześniej nie słyszałam o czymś takim... :)
OdpowiedzUsuńPiękne wspomnienia masz, fajnie mi się je czytało :) a kosz - przyjemnie oglądało, ma swój niepowtarzalny urok :)
Nigdy nie słyszałam tej nazwy, a również każde wakacje spędzałam w Poznaniu u stryja i jego żony, w centrum, dawniej Armii Czerwonej, obecnie Święty Marcin. Być może mijałyśmy się gdzieś na spacerach;)
OdpowiedzUsuńKosz istne cudo!
Pozdrawiam Olu:)
Rumpuć naprawdę robi wrażenie:) Piękne wspomnienie... szczególnie te związane z Poznaniem są bliskie memu sercu, bo mieszkam tam od urodzenia :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam rumpuć i często go robię, chociaż daleko mu do smaku z dzieciństwa. To zapewne kwestia jakości wsadu.Koszyk rewelacyjny, widać Lunia się do niego nie dobrała, miał szczęście.
OdpowiedzUsuńRumpuć to taka egzotyczna nazwa, chociaż przyswoiłam już wielkopolskiego gzika i kilka innych tytek...
OdpowiedzUsuńWspomnienia masz piękne, a smaki nam się zmieniają, produkty też już nie takie... Poszukujemy smaków, zapachów i odczuć z młodszych lat, bo chyba czujemy się wtedy młodziej i tylko tak warto je pamiętać.
Kosz niesamowity,ten kształt, ta obłość, cudo po prostu.
Serdeczności moc przesyłam.:))
Wspaniałe masz wspomnienia, Olu!
OdpowiedzUsuńI chyba coś w tym jest, że pielęgnując je przez lata, zaczynamy troszkę koloryzować... i ja mam podobnie z babcinymi naleśnikami z emaliowanej patelni, przepyszną pomidorówką czy "ślepkami" (poznańska zupa ziemniaczana). Ale się rozmarzyłam...
A Twój kosz prześliczny, pięknie wypleciony.
Pozdrawiam serdecznie :-)
A ta zupa, to nie jest przypadkiem tzw. śmieciówka? Coś takiego gotowała Babcia. Co nazbierała w ogrodzie, to wrzuciła do garnka :-)
OdpowiedzUsuńTeż pierwszy raz spotykam się z taką nazwą, u nas babcia robiła tzw. parzybrodę i tam też dużo wszystkiego było, ale nie wiem czy to to samo:) Wspomnienia masz fantastyczne! Fajnie tak wrócić do dziecięcych beztroskich dni:))
OdpowiedzUsuńPiękne wspomnienie z dzieciństwa... Kosz okazały i wspaniały. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńŚliczna, pomysłowa praca :-) Dziękuję za udział w wyzwaniu DIY, pozdrawiam i życzę powodzenia :-) Inka-art DT
OdpowiedzUsuńO kurczątko, ale ten kosz fantastyczny!!! No genialnie to wygląda. Wielkie brawa!
OdpowiedzUsuńDziękuje za udział w wyzwnaiu DIY-ZróbToSam. Pozdrawiam serdecznie DT DIY MGADALENA
Ten kosz ma swą moc i swój urok :) Muszę sobie taki sprawić :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za udział w wyzwaniu bloga D.I.Y, pozdrawiam i życzę powodzenia - Kamila (KuferPełenSkarbów DT DIY)
Uwielbiam kosze i koszyczki, a ten bardzo mi się podoba :) Dziękuję za udział w naszym wyzwaniu na blogu DIY.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Inka z DT :)
Po prostu "kiedyś" wszystko było lepsze! 😉 Sentymenty zmieniaja naszą percepcje... Ach ten czas dzieciecej beztroski....
OdpowiedzUsuńNo i wiesz, że ja nieustannie podziwiam te obłe kształty! Twój "Dzbanuszek" nadal mi dzielnie służy. 😀
Bardzo ładne to Twoje rozpędzenie się :D Ciekawa jestem, jakie przeznaczenie będzie mieć kosz ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję za udział w zabawie na blogu DIY i pozdrawiam serdecznie, Esme