Kolorowe sny ;-)
Każdy, kto chociaż trochę plótł z gazet, wie, że wyplatanie prostokątnych koszyków to wyższy poziom wtajemniczenia, szczególnie jeżeli zależy nam na kątach w miarę prostych i wyplatanym dnie. Oczywiście można sobie pomagać rozmaitymi gadżetami w stylu formy z kartonu czy jakiś magicznych przyrządów do wyplatania dna. Problem polega na tym, że jeżeli chcemy upleść koszyk według ustalonych wymiarów, to te wszystkie wspomagacze musimy sobie najpierw przygotować. Z natury jestem raczej leniwa, więc siłą rzeczy wyplatanie prostokątnych koszyków omijałam szerokim łukiem. Kilka (dosłownie) koszyków w kształcie prostokąta, które udało mi się upleść tylko mnie w tej prostokątnej antypatii utwierdziło.
Zachęcona pozytywnym przyjęciem moich prostokątnych osłonek z
poprzedniego posta>> (dziękuję Wam ślicznie za komentarze:-)) postanowiłam poćwiczyć sobie chociaż trochę wyplatanie prostokątów. Żeby było ciekawiej "poszłam na żywioł" i zrezygnowałam z jakichkolwiek pomocników przy wyplataniu prostokątnego dna, bo o tym, że nie lubię pleść z użyciem formy, to już raczej wiecie;-).
Tylko kolorowe rureczki, dwa popołudnia i ja. O dziwo, całkiem przyjemnie mi się plotło i powstały dwa testowe koszyczki: pierwszy- prostokątny, drugi - malutki i kwadratowy.
Wyjątkowo nie będę dziś marudzić, sama jestem zaskoczona, ale mi się nawet podoba. Nie wiem jak to się stało, że nie umiałam, nie lubiłam a tu nagle umiem, a nawet lubię. Ten większy koszyk ma dno plecione splotem podwójnym, a mniejszy pojedynczym, poza grubością różnica jest raczej mało widoczna.
Wydaje mi się, że narożniki też całkiem nieźle się prezentują;-)
Kiedy biegałam z aparatem łapiąc do zdjęć ostatnie promienie zachodzącego słońca, przypomniała mi się pewna historia. Legenda rodzinna głosi, że jeździć na rowerze nauczyłam się we śnie.
Długi czas urzędowałam na rowerku z doczepionymi kółkami pomocniczymi i
za nic w świecie nie pozwalałam nikomu ich ruszyć. Nie było mowy, aby w
asyście ojcowskiej ręki i kija wetkniętego pod siodełko popróbować jazdy
na dwóch kółkach. Nie i koniec! Żadne argumenty do mojej dziecięcej
główki nie trafiały. Któregoś dnia obudziłam tatę wczesnym rankiem i
kazałam sobie odkręcić te kółka twierdząc, że całą noc się uczyłam
jeździć na "jowezie" i już "umim", okazało się, że rzeczywiście umiałam, mało tego - "umim" do dziś:-D.
Może tych prostokątów też nauczyłam się we śnie, bo jakkolwiek to zabrzmi, czasem mi się śni, że plotę.
Kolorowych snów i pięknego, długiego weekendu Wam życzę i zmykam spać, może znów czegoś pożytecznego się nauczę ;-)
Ano oczywiście, że we śnie! Czego my nie robimy śniąc?! Ile zadań i lekcji przerabiamy w tamtej rzeczywistości. Przynajmniej Ty wykorzystujesz sen bardzo produktywnie.:) I my możemy z tej sennej nauki czerpać radość i podziwiać takie wspaniałości. ;)
OdpowiedzUsuńTo się nazywa nocna szychta.A efekt super! Ja to jestem z tych, co wcześnie gniazdują w łóżeczku za to rano góry przenoszą.Ot ludzkie upodobania.
OdpowiedzUsuńMarysiu z porą łóżeczkową mam tak samo ;D
UsuńEkstra są :) dużo pracy włożyłaś :)
OdpowiedzUsuńOlu oba piękne i perfekcyjne, aż sie wierzyć nie chce że wcześniej nie przygotowałaś tysiące takich :)
OdpowiedzUsuńcoś z tą nocną nauką jest, bo ja zrobiłam kilka rzeczy które mi sie przyśniły :)
miłego weekendu życzę i pozdrawiam
Też coś wiem na ten temat. Również to mnie zawsze nurtuję chce wypleść taki koszyk o wymiarach przeze mnie narzuconych i też się wprawiam:). Twoje wyszły świetnie:).
OdpowiedzUsuńWyśniłaś piękne koszyki ! Ja ani rusz bez form , dlatego zamęczam mojego biednego męża , aby coś mi tam zawsze z deseczek sklecił ...
OdpowiedzUsuńNie "nieźle" tylko pięknie, bardzo pięknie i absolutnie prostokątne. Wiesz co? mnie się kiedyś, za czasów szkolnych, przyśniło rozwiązanie zadania, wieczorem nie umiałam, rano eureka. Tak samo problem jazdy rowerem można przez sen ogarnąć!
OdpowiedzUsuńKoszyczki świetne:) A nauka przez sen jak najbardziej możliwa:)
OdpowiedzUsuńŚwietna ta historia z dzieciństwa :)) Warta zapamiętania.
OdpowiedzUsuńKoszyki super. Według mnie wyszły idealnie.
Pozdrawiam :))
Weszłaś na wyższy poziom, najpierw z rowerem, a teraz z kanciastą wikliną. Koszyki piękne i wyglądają jakbyś je robiła już od dawna, po prostu mistrzyni :-) Pozdrawiam serdecznie :-)
OdpowiedzUsuńJednak jak ktoś jest mistrzem to nie ma dla niego rzeczy niemożliwych... choć by się zapierał nie wiem jak :P Trochę też się załamałam bo ja tych kanciastych trochę zrobiłam (bez formy do boków, ale za to taką do dna) i nigdy nie wyszły mi tak jak chciałam :( a Ty bierzesz rurki, "czarujesz" i od tak masz kwadrat :) Naprawdę szczerze podziwiam :)
OdpowiedzUsuńDobra, dobra, Twoje kwadraty wcale nie są gorsze, za to mi jeszcze okrętka została, ale może poczekam, aż mi się przyśni :-)
UsuńPodobają mi się te akcenty koloru :)
OdpowiedzUsuńCiekawa historia Oluś, sama często wkładałam notatki pod poduszkę. Kiedyś włożyłam książkę z nauką języka niemieckiego ale chyba nie zadziałało!
OdpowiedzUsuńKoszyczki wyszły świetnie i równiutko, wspaniale sobie poradziłaś.
Cieplutko pozdrawiam.
Wow jestem pod wrażeniem! Są piękne!
OdpowiedzUsuńSą idealne! Dno, rogi, ścianki... Po prostu perfekcja :) Jestem zachwycona Twoimi kwadratami i prostokątami. Pora na trójkąty :)
OdpowiedzUsuńI ja dodam swoje zdanko ... koszyczki są śliczne!!! Mi tak ładnie nie wychodzą ... muszę mieć zawsze formę bo inaczej krzywulec jak nic. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWspaniałe koszyczki:))
OdpowiedzUsuń