A wszystko przez Anię:)
Dzień dziś mamy długi, przynajmniej według zegara;) a mnie się zapowiada długi i pracowity tydzień więc wybaczcie ten długi post, ale nie wiem kiedy znowu uda mi się tu wpaść;)
Z obu stron wygląda podobnie, ale oczywiście inaczej. Prawa strona powstała jako druga i chyba dostrzegam pewien postęp;)
Przy okazji zdjęć sięgnęłam po odłożoną kiedyś na półkę książkę, skusiła mnie fioletowa okładka;)
Kto nie zna historii, jak to Ania>> została obdarowana przez panią Marysię zapraszam tutaj>> W każdym razie w ubiegłym tygodniu zupełnie niespodziewanie stałam się ogniwem tej optymistycznej historii otrzymując od Ani paczuszkę z odrobiną serwetkowego skarbu jaki "odziedziczyła".
Byłam bardzo mile zaskoczona bo za ekspertkę od decoupagu się nie uważam. Ćwiczę co prawda wytrwale za sprawą nauk prowadzonych przez Justynę>> i Renię>>, ale efekt tego ćwiczenia raczej mało spektakularny, a moją znajomość z tą techniką można spokojnie nazwać szorstką przyjaźnią. Do decoupagu najbardziej zniechęcają mnie warsztatowy bałagan, mokra robota i konieczność posiadania anielskiej cierpliwości (stale trzeba czekać, aż coś wyschnie:)). Biorąc pod uwagę wymienione, kolejny krok nauki decu>>
planowałam z premedytacją przerobić tylko teoretycznie. Chociaż cieniowane inspiracje zaproponowane przez Justynkę wyglądały bardzo kusząco, to cała ta zabawa z farbami wydawała mi się nie do przejścia, tym bardziej, że nie posiadam tych wszystkich koniecznych sprzętów i dziwnych substancji wymienianych w kursach, o kolorowej palecie farb nie wspominając.
No ale Ania podesłała mi serwetki... i zachwiała tym moim postanowieniem. Wypadało przynajmniej spróbować, chociaż na czymś malutkim. Padło na drewnianą zakładkę, nawet nie wiem skąd ją mam, chyba dostałam jako gratis przy jakiś zakupach;)
Motyw serwetkowy wybrałam z rozmysłem (lubię maki), kolor (znowu fiolety;)) z konieczności, bo tylko taki miałam. W sumie to nawet mi się ta zabawa z paćkaniem spodobała tylko rzeczywiście coś takiego jak opóźniacz mocno by ułatwiło pracę, bo trudno o przejścia tonalne kiedy farba schnie za pędzlem.Wyszło jak wyszło, szału nie ma, ale lekcję odrobiłam;)
Z obu stron wygląda podobnie, ale oczywiście inaczej. Prawa strona powstała jako druga i chyba dostrzegam pewien postęp;)
Przy okazji zdjęć sięgnęłam po odłożoną kiedyś na półkę książkę, skusiła mnie fioletowa okładka;)
Autorką jest mieszkanka mojego miasteczka, pani Krystyna Januszewska. Tą książkę kupiłam kilka dobrych lat temu i jakoś jej wtedy nie przebrnęłam. To nie jest lektura z gatunku szybkich i przyjemnych, raczej bardzo refleksyjna opowieść o przemijaniu, tęsknocie, burzliwych życiowych zmianach. Zaczęłam czytać wczoraj, po raz drugi i chyba życie sprawiło, że do niej dojrzałam, a może to tylko ta jesień...
Nie tylko książkę odkryłam dzięki zakładce. Czekając po raz "enty", aż coś tam wyschnie wzięłam się wreszcie za moją dyscyplinę koronną. Od jakiegoś czasu próbuję wypleść sobie koszyki do świeżutko wyremontowanej łazienki. Stęskniłam się za tymi moimi rureczkami bardzo;) tylko stale brakowało mi czasu i pomysłu. Jakie te koszyki mają być, żeby pasowały i do mnie, i do wnętrza? Zabawa z cieniowaniem zakładki podsunęła mi pewien pomysł i chociaż na razie powstała tylko osłonka na doniczkę, to chyba już wiem, jak te moje koszyki będą wyglądać, będą cieniowane;)
Taka gazetowa klasyka w bieli i szarościach chyba pasuje wszędzie, a jak mi się znudzi to sobie przemaluję;)
Tym oto sposobem Anusiowa paczka sprawiła, że przebrnęłam kolejną lekcje decu, wyszperałam ciekawą lekturę na długie wieczory i mam papierową robotę na jakiś czas.
Dziękuję Aniu:)
Pozdrawiam serdecznie:)
Ola